Z KĄCIKA RECENZENTA
Międzynarodowy Miesiąc Bibliotek Szkolnych przebiega w tym roku pod hasłem „Czytanie dla pokoju”. Dlatego postanowiłam zaprezentować moim Czytelnikom dwie pozycje, których tematem jest wojna, ponieważ uważam, że to właśnie tego rodzaju literatura najgłośniej „krzyczy o pokój”, a uczniowie, niestety, rzadko po nią sięgają. Nie tylko dlatego, że książek o tej tematyce nie lubią czytać, ale może przede wszystkim z tego powodu, iż rodzice, próbując dzieci uchronić przed smutnymi przeżyciami, odradzają takie pozycje czytelnicze.
Pierwsza rekomendowana przeze mnie książka, przeznaczona dla najmłodszych, nosi tytuł „Czy wojna jest dla dziewczyn?”. Jej autorem jest Paweł Beręsewicz, a wydana została nakładem łódzkiego Wydawnictwa Literatura w 2010 r. pod patronatem Muzeum Powstania Warszawskiego. Polecam książkę tym dzieciom, którym podobała się lektura pod tytułem „Asiunia” (fabuła tych pozycji jest zbliżona- w obu książkach tłem jest obraz II wojny światowej widziany, w nieco naiwny sposób, oczami dziecka). Narratorem w świecie przedstawionym opowieści Beręsewicza jest Elka, bardzo mała dziewczynka, która swe wspomnienia zaczyna od dnia na plaży, gdzie podczas zabawy dowiaduje się, że jej kolega zamierza bronić kraj przed atakami Niemców za pomocą kul z piasku. Wkrótce oboje odkrywają, że to tylko dziecinna mrzonka i przed wojną nie sposób się obronić. A dotyczy ona każdego człowieka- czy duży, czy mały. Los rodzin zależny jest od kobiet chroniących je pod nieobecność mężczyzn, którzy wyruszyli na front. To na nie spada teraz ciężar zarobkowania i radzenia sobie w bardzo trudnej rzeczywistości. Koszmar wojny ukazany jest w tej książce w bardzo rozsądny i wyważony sposób, niemniej jednak wraz z Elą odkrywamy zniszczone domy i ulice, doświadczamy niebezpieczeństwa nalotów, koszmaru ucieczki przed działaniami Niemców i Rosjan, głodu, strachu i wszechobecnej nędzy. Mamy za to szczęśliwe zakończenie- dziewczynka odzyska swoich rodziców u schyłku wojny.
Kolejna z książek, którą pragnę polecić trochę starszym uczniom, nosi tytuł „Straszna I wojna światowa i totalnie straszna II wojna światowa”. Jej autorami są Terry Deary i Martin Brown. Autorzy, podobnie jak ja, mają opory, by opowiadać horrory (tak ujmują tę tematykę). Dlatego przytoczę Wam fragment ze wstępu do książki, który najlepiej tłumaczy, dlaczego jednak podjęli się tego zadania: „Historia potrafi być straszna. Do tego stopnia straszna, że niektóre wapniaki uważają, iż młodzież nie powinna poznać całej, okrutnej prawdy.
A przecież, gdybyście nie poznali prawdy, nie mielibyście pojęcia o wielu pożytecznych rzeczach, takich jak...” i tu zaczyna się wyjaśnienie, co znaczy „groszkowa mikstura”czyli preparat do zmiękczania butów. I dalej piszą tak: „Dlatego potrzebna jest książka, w której autor bez ogródek powie wam, do czego są zdolni ludzie na wojnie. Nie ma co udawać, że historia nie jest straszna”.
Przede wszystkim o tej książce trzeba powiedzieć, że nie jest to monotonny wykład na temat wojennych bitew, zwycięskich lub przegranych przez walczące na wojnie armie. Nie jest to również księga zawierająca bilans zysków i strat zwaśnionych stron. Jednym słowem nie jest to podręcznik do historii lub encyklopedia wojny. Jest to pozycja zawierająca wiele informacji podanych z perspektywy zwykłych żołnierzy uczestniczących w tym koszmarze, zawiera ich listy, wspomnienia, fragmenty z gazet, zagadki, na które znajdziecie również odpowiedzi, a także krótkie kalendarium z poszczególnych lat pierwszej i drugiej wojny światowej. Znaleźć w niej można rysunki, czasami krótkie komiksy, które są często zabawną ilustracją do omawianych faktów czy zdarzeń. Tak więc nie jest to opowieść jedynie straszna, choć nie da się ukryć, że prezentowane treści nie nadają się dla szczególnie wrażliwych dzieci, ale dla tych, którzy nie patrzą na świat tylko przez różowe okulary.
Dodatkowym atutem książki jest język, jakim posługują się narratorzy. Słownictwo to często zasób ze słownika nastolatków, jak choćby wcześniej wspomniane „wapniaki” w odniesieniu do rodziców i nauczycieli zapewne. Zabawne są też wypowiedzi cytowane przez autorów, które zaczerpnęli z ówczesnych źródeł, jak choćby gazety lub broszury informacyjne. Oto przykład pod hasłem „Frontowa nawijka”: „Słuchaj no, ojciec, dziś w pip emma trzeba przemyć oczka, zanim zawali się kopnięty kapucyn na inspekcję wszyworów”. Jeśli chcecie zrozumieć ten przekaz, sięgnijcie po książkę, którą polecam zwłaszcza tym, których interesuje historia widziana oczami świadków tamtych strasznych wydarzeń.
Katarzyna Lisowiec- Poręba